Udało się! Fort Chicago zdobyty! Niepowtarzalny maraton, niepowtarzalna atmosfera!
Ale po kolei. Do Chicago przyleciałem już w czwartek, aby zaaklimatyzować się i przyzwyczaić organizm do zmiany czasu. To był mój pierwszy pobyt w USA, więc emocje były ogromne. Już po wyjściu z metra, kiedy szedłem do hotelu rozglądałem się uważnie dookoła i chłonąłem atmosferę tego miasta. Takich wieżowców, ogromnych i tak dużo w jednym miejscu na próżno byłoby szukać w polskim mieście, a nawet wśród europejskich stolic. Tam wszystko jest „big”, nawet kwiaty w klombach przewyższają rozmiarem znane nam gatunki. Kiedy wszedłem do hotelu zobaczyłem afisz witający maratończyków i już wiedziałem, że to miasto czeka na biegaczy i żyje tym wydarzeniem. Chociaż chciałem bardzo dużo zobaczyć, leżałem w hotelu i regenerowałem się. Czytałem maila od trenerów, w którym miałem rozpisany plan na bieg i analizowałem wszystko. Przeżywałem ten bieg w głowie, kilometr po kilometrze. Najbardziej utkwiło mi zdanie moich trenerów, abym nie myślał o kilometrach, które przebiegłem, ani o tych, które jeszcze przede mną, ale mam biec sercem, kiedy głowa już nie będzie dawać rady.
W końcu nadszedł ten dzień. 9 października 2016 r., wstałem o 5.30, zjadłem pszenną bułkę z dżemem jagodowym przywiezionym z Polski:), bałem się eksperymentować z jedzeniem przed startem. Mój hotel znajdował się blisko Grant Parku, w którym znajdował się start i finisz maratonu, dlatego też o godz.5.30 wokół mojego hotelu był już ogromny ruch. Zawodnicy spacerowali, rozmawiali, rozciągali się. Panowała atmosfera zabawy i mobilizacji jednocześnie. Kiedy wyszedłem z hotelu było jeszcze ciemno, ale na chodniku panował ogromy gwar. Start godz. 7.30, ja ruszyłem o 7.44 i zaczęło się. Początkowo nogi miałem jak z waty, bałem się, że mnie nie poniosą, ale na szczęście okazało się, iż to tylko emocje i stres związany ze startem. Od pierwszych chwil doping był ogłuszający. Amerykanie zrobili z maratonu ogromny show, w iście amerykańskim stylu. Kibice wzdłuż całej trasy, którzy nie kończyli dopingu na klaskaniu. Oni wszyscy ogłuszająco krzyczeli, momentami tak głośno, aż mówiąc potocznie „uszy pękały”. Orkiestry grały najbardziej znaną muzykę, byli więc klasycy z The Beatles, był Elvis Presley, była muzyka filmowa. Najbardziej ucieszyło mnie kiedy usłyszałem piosenkę z mojego ulubionego filmu „Rocky” i wtedy naprawdę poczułem siłę. Biegłem tempem ustalonym z trenerami, ani chwili nie stanąłem i nie przeszedłem do marszu. Kontrolowałem swój czas i wiedziałem, że jeśli nic się nie stanie to dobiegnę do mety z rekordem życiowym. Choć od dwudziestego kilometra walczyłem z ogromnym bólem ud i pośladków( niedawna kontuzja dała o sobie znać), zacisnąłem zęby, sam mówiłem do siebie „Michał biegnij, nie zatrzymuj się, biegnij”. Biegłem. Delektowałem się dopingiem kibiców, podziwiałem widoki, przebiegałem różne dzielnice. Biegłem.
3:38:06. Nowy rekord życiowy! Nie złamałem granicy 3:38 minut. Mam po co biegać dalej! Kolejny Major przede mną, już myślę o Tokio.
Dziękuję Wszystkim, którzy pomagają mi realizować mój plan i spełniać marzenia. „Dobiegłem sercem” – taki napis mam wyryty na medalu. Dzięki wsparciu wszystkich sponsorów, moje serce nie pozwoliło mi przestać biec. Wiedziałem ile osób mnie śledzi i liczy na dobry wynik. Dzięki Państwu biegłem i mam nadzieję biec dalej. Po kolejnego Majora!
Komentarz do “Drugi Major zdobyty!!!”
Cześć Michał.
Poznaliśmy się na obozie w Szklarskiej. Też jadę do Chicago w 2017 i chciałbym cię prosić o podpowiedzi w kwestii dojazdu, hoteli itp. Jak to załatwiłeś przez jakie strony biorą itp.