Kolejny kontynent zdobyty !

Wyprawa do Australii była wyprawą  na jeden z końców świata!

Cała podróż z domu do Sydney trwała ponad 30 godzin. Główny lot z Dubaju do Australii zajął ponad 14 godzin, w końcu to 12.000 km. Jednak już po wylądowaniu okazało się, że było warto. Inny świat niż Europa, inny niż Ameryka. Zapachy i dźwięki otuliły nas od samego początku.

Wylądowaliśmy w piątek o 22 godzinie czasu lokalnego ( przypomnę, że w Sydney jest 8 godzin do przodu ), więc po odprawach, udaliśmy się do hotelu i próbowaliśmy zasnąć. Zmęczenie było bardzo duże, więc udało się przespać kilka godzin. W sobotę od rana razem  ze znajomym z  Trzciela, który mieszka w Sydney od kilku lat, udaliśmy się odebrać pakiet startowy oraz pozwiedzać miasto. Samo Expo było bardzo małe i zupełnie inne niż te do jakich przyzwyczaiłem na maratonach World Marathon Majors. Odbiór numeru startowego zajął dosłownie chwilę, więc mogliśmy zobaczyć słynną operę, port, cudowne plaże, centrum miasta oraz poczuć atmosferę tego magicznego miasta . Cały dzień uzupełniałem płyny, choć nęciły inne smaki to jadłem  tradycyjnie makaron, aby nie zabrakło paliwa w dniu startu.

Po intensywnym dniu miałem nadzieję, że zasnę bez problemu. Niestety zmiana czasu dała o sobie znać i przed tak trudnym biegiem spałem tylko 2 godziny. Start był już o 7 rano, więc wcześnie musiałem wyjść z hotelu aby zdążyć na bieg. Byłem zdenerwowany brakiem snu i tylko myśl „ pobiegnę na euforii” dodawała mi sił. Na starcie nie było takiej kontroli z jaka miałem doczynienia choćby w Berlinie, nie wspominając o Ameryce,  kibice byli do końca z biegaczami,  samych biegaczy było niewielu, bo tylko około 4 tys. Po Nowym Jorku gdzie nas było 55 tys. była to  garstka. Plan nakreślony przez trenera był jasny – bieg na złamanie 3.30 godz. Od początku  zacząłem biec dość szybko, na wynik około 3.25. Na trasie miałem doping żony Marty oraz znajomego Bartka. Na 10 km.. podbiegł do mnie inny biegacz z Polski i już tak razem do samej mety biegliśmy. Pierwszy raz biegłem z kimś i jak się okazało na finiszu jego pomoc była bezcenna. Na ostatnich 5 km. podtrzymywał mnie na duchu, mobilizował i nie pozwalał, abym się zatrzymał czy zwolnił. Jego pomoc była bezcenna, bez niego nie dałbym rady biec w takim tempie.  Tuż przed metą tradycyjnie polską flagę wziąłem od żony, a Bartek  nagrywając wbiegł razem z nami na metę. Wyszedł z tego super filmik nagrany spontanicznie, oddający niesamowite emocje.  Wynik na mecie 3.26.11 !!! Nowy rekord, złamane 3.30, po prostu rewelacja. Meta przy samej operze to przeżycie nie do opisania, którego nigdy nie zapomnę. Łzy szczęścia, wzruszenie, emocje, które zostaną ze mną już na zawsze.

Po krótkim odpoczynku udaliśmy się nad ocean, aby zanurzyć zmęczone mięśnie w wodzie. Była to najlepsza regeneracja, ulga natychmiastowa. Potem zaczęło się świętowanie i próbowanie kuchni australijskiej: pyszne steki, hamburgery i mięso z kangura J. Australia to piękny kraj, spokojny, bezpieczny, ciepły, idealny do życia mimo gadów i niebezpiecznych zwierząt. Najbliższy miesiąc to odpoczynek, a potem już rozpocznę treningi  i przygotowania do…. Jeszcze nie wiem, ale na pewno na wiosnę pobiegnę maraton. Najważniejszy bieg w przyszłym roku to w grudniu maraton na Antarktydzie. Inne warunki, inna temperatura, wszystko inne niż w Australii. Na samą myśl dostaję gęsiej skórki i już teraz nie mogę się doczekać tego biegu.

         

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *