Yes, yes, yes !!!

Yes, yes, yes !!! TCS New York Marathon ukończony z rekordem życiowym!!!

Maraton w Nowym Jorku to marzenie wielu biegaczy z całego świata. Jest to największy i najbardziej prestiżowy bieg.  Dostać się jest trudno tak jak do pozostałych majorsów. Trasa przebiega przez najważniejsze dzielnice miasta : Brooklyn, Queens, Bronx, Manhattan, Staten Island. Atmosfera jest niesamowita, miliony kibiców żywiołowo dopingują biegaczy. Dziesiątki zespołów śpiewają najbardziej znane utwory, po prostu miasto niesie każdego do mety, która jest w słynnym Central Parku.

Ale może od początku. Jak zawsze przyleciałem na miejsce kilka dni przed startem, aby móc się zaaklimatyzować.  Pierwszy raz spóźniłem się na samolot, ale jakoś cudem udało się wybłagać, aby  wpuszczono nas na pokład. Noc wcześniej męczyła mnie gorączka, być może były to ogromne emocje być może infekcja, stres miałem ogromny. Podczas lotu co pół godziny żona aplikowała mi witaminę C i krople z czosnku. Do tego doszły kilkukrotne kontrole w Londynie i później w NY. Był to najbardziej nieprzyjemny lot, jaki przeżyłem do tej pory.   Na szczęście  dotarliśmy na miejsce.

W czwartek udałem się odebrać pakiet startowy. Wejścia do budynku strzegli antyterroryści. Zaledwie 2 dni wcześniej doszło do zamachu na Manhattanie. Wszystkie służby były postawione  w stan gotowości. Po ich minięciu dotarłem go ogromnego holu. No i maratońskie emocje rozgorzały na nowo. Na wejściu widniał napis „It will welcome you”. Zrobiłem sobie kilka zdjęć i wkroczyłem do sklepu New Balance – oficjalnego partnera maratonu. Oczywiście zrobiłem drobne zakupy, a można było kupić wszystko : breloki, czapki, szklanki, bluzy, koszulki, kurtki, plecaki, buty,  a nawet… dzwonki. Od  wyboru, do koloru. Na każdym expo jest stoisko World Marathon Majors z głównym medalem za wszystkie sześć biegów. Zdjęcie było obowiązkowe – zdałem sobie sprawę, że już tak niewiele mnie dzieli od jego zdobycia. Do niedzieli oszczędzałem nogi, bo wiedziałem, że czeka mnie bardzo trudny bieg ze względu na profil trasy oraz wczesne wstanie, ponieważ droga na start jest dość długa i skomplikowana.

Z mieszkania wyszedłem ok. 5.30, najpierw taksówką z dwiema biegaczkami z Kanady i Japonii ( czekaliśmy na metro, ale wyjątkowo właśnie wtedy nie przyjechało ) dojechaliśmy do portu. Potem promem na wyspę i następnie autokarami do wioski na start. Co chwilę była szczegółowa kontrola. Bezpieczeństwo było najważniejsze dla organizatorów.  Na start zmierzało ponad 50 tys. Ludzi. Start przebiegał w 4 falach, które ruszały w 20-25 min. odstępach. Każda fala dzieliła się na 3 kolory: zielony, pomarańczowy i niebieski. Te były dodatkowo podzielone na strefy od A do F. Wszystkie fale łączyły się po 5 km trasy. Pogoda była idealna, ok 10 stopni, niebo zachmurzone, doping gwarantowany tylko trasa ciężka L. Na starcie zaśpiewano hymn Stanów Zjednoczonych i ruszyliśmy. Biegłem zgodnie z założeniem trenera  5.00 min / km czyli na wynik w  okolicy 3:30 h.  Oczywiście w głowie miałem złamanie magicznej granicy. Na półmetku zegar wskazywał 1:45:08 pozwalając cały czas myśleć o świetnym wyniku na mecie. Kiedy wbiegłem do Brooklynu rozglądałem się, ponieważ tutaj miała na mnie czekać żona z córkami i przyjaciele, którzy mieszkają w NY. Kiedy przebiegałem obok nich, mimo iż walczyłem o czas, zwolniłem kroku uścisnąłem kogo zdążyłem złapać w tej krótkiej chwili, wymieniliśmy parę słów i pobiegłem z wiatrem.  Na 25-26 km był kolejny z mostów, jednak ten był bardzo trudny , większość biegaczy po prostu szła. Ja natomiast niesamowicie zmotywowany biegłem, choć tempo spadło do 5:25 min / km. Na tych dwóch km straciłem 50 sekund , jak się okazało na mecie zawarzyło o końcowym wyniku. Kolejne kilometry, mimo utraty sił, biegłem w dalszym ciągu w granicach 5:00 min / km wiedząc, że muszę przyspieszyć, aby osiągnąć wymarzony wynik.

Gdy już pozostały  4 km. do mety , wbiegając do Central Parku postanowiłem nie patrzeć na zegarek tylko biec ile sił jeszcze miałem.150 metrów przed metą córka podała mi flagę i tradycyjnie z trzepocząca na wietrze polską flagą minąłem linię mety.  Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem 3:30:23 h. W pierwszej chwili była ogromna złość, ale po kilku minutach odpoczynku zacząłem płakać ze szczęścia, zmęczenia i dotarło do mnie, że na tak trudnej trasie osiągnąłem niesamowity wynik.

Jak zawsze po biegu było świętowanie do późnych godzin i w końcu mogłem jeść  wszystko na co miałem ochotę. Analizując  ostatnie km. okazało się, że biegłem w granicy 4:20 min / km czyli mogę śmiało powiedzieć, że dałem z siebie wszystko.

Podsumowując ten start, a był to już trzeci maraton w tym roku, mogę stwierdzić, że kolejny raz świetnie przygotowali mnie trenerzy Aneta i Michał Kaczmarek. Ciężka praca , czasem w trudnych warunkach i w porze kiedy inni ludzie idą już spać,  zaowocowała osiągniętym rezultatem. Do tego odpowiednia dieta przez cały okres przygotowań , o którą dbała  moja żona oraz stała kontrola fizjoterapeuty dały świetny wynik.

Start w Nowym Jorku dedykuję mojemu kochanemu Tacie.

Teraz już tylko i aż….Boston.

                                                                                                               

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

6 komentarzy “Yes, yes, yes !!!”