W tym roku troszeczkę późno podsumowuję biegowy rok 2017, który był bardzo udany w moim wykonaniu. Był to bardzo intensywny rok, z trzema maratonami na różnych kontynentach oraz wieloma innymi biegami w całej Polsce.
Plan na ubiegły sezon miałem jasno określony. Poprawić rekordy życiowe na 10 km, w półmaratonie oraz maratonie. Plan został zrealizowany w 90 % ze względu na intensywność startów i treningów oraz urazy, które niestety mnie nie omijały.
Nie chcę Was zanudzać przydługim wpisem o kilkudziesięciu tegorocznych startach (tak tak, to był zdecydowanie najbardziej intensywny biegowy rok w mojej karierze). Ale może od początku.
Pierwszym startem i od razu bardzo egzotycznym był maraton w stolicy Japonii w lutym. Do tego maratonu przygotowałem się bez większych problemów. Wyjazd do Japonii był dla mnie wyjątkowy. Po raz pierwszy byłem na tym kontynencie i w tej części świata, tak bardzo egzotycznej dla nas Europejczyków. Cieszyłem się jak dziecko na samą myśl o tym, że zobaczę inny świat, spróbuję innych potraw, pooddycham innym powietrzem:) Ale przede wszystkim cieszyłem się na myśl o biegu i o wyzwaniu, jakie mnie czeka. Japończycy to ludzie spokojni, nie okazujący emocji i w ten sposób kibicujący, aby nie przeszkadzać sobie wzajemnie. Brakowało mi tego ogłuszającego dopingu z Chicago, który niósł do mety, kiedy nogi już nie chciały. Mimo tego biegło mi się bardzo dobrze. Byłem niesamowicie zmotywowany, liczyłem na dobry wynik, ponieważ okres przygotowawczy przepracowałem solidnie wypełniając wszystkie wskazówki i zalecenia moich trenerów. Linię mety przekroczyłem z czasem 3.36.25. Czułem pewien niedosyt, choć poprawiłem swój czas z Chicago. Liczyłem na więcej. Zegarek pokazywał mi znakomite czasy, niestety okazało się, iż momentami gubił sygnał GPS, dlatego czas oficjalny był gorszy niż pokazywał mi zegarek.
Po powrocie z Japonii odpocząłem tydzień i powoli zacząłem przygotowania do kolejnego maratonu w Londynie. Niestety dopadła mnie kontuzja uda i trenowałem z przerwami, a tak naprawdę na trzy tygodnie przed startem w ogóle nie biegałem. Do 25 kilometra wszystko było ok., kontuzja nie dała o sobie znać, ale niestety z każdym kilometrem brak treningu powodował, że opadałem z sił. Łydki bolały mnie strasznie, walczyłem ze sobą długo, aby nie stanąć i nie przejść do marszu. Po 30 kilometrze skapitulowałem, stanąłem i nie miałem ani ochoty, ani siły biec dalej. Nie poddałem się jednak. Biegłem, stawałem, biegłem i tak na zmianę. Na trasie spotkałem znajomych i żonę z córkami, którzy dodawali mi otuchy i dopingowali. Było naprawdę ciężko. Dałem radę, raczej przeszedłem bądź przetruchtałem metę, ale medal zawisł na mojej szyi. Medal ciężko zdobyty, wywalczony ostatkiem sił, ale przez to bardzo cenny. Tak jak obiecałem walczyłem do końca całym sercem. Ukończyłem bieg wynikiem nie najgorszym bo 4:13:16 lecz dalekim od mojego rekordu.
W lipcu zacząłem przygotowania do startu sezonu czyli największego maratonu na świecie w Nowym Jorku. Po miesięcznym całkowitym odpoczynku od biegania nabrałem na nowo ochoty do ciężkiej pracy. Wypocząłem, nogi stały się lekkie, mięśnie zregenerowane i gotowe do działania. Tradycyjnie przygotowania rozpocząłem na 12 tygodni przed startem pod okiem moich trenerów Anety i Michała Kaczmarków. Początki oczywiście spokojnie, by potem co tydzień podkręcać kilometry i tempo. Byłem na trzydniowym obozie w Spale, gdzie spotkałem się ze swoimi trenerami. Była analiza startów i dalszy plan działania. Mogłem potrenować pod okiem fachowców i była okazja do korygowania błędów na bieżąco. Bieg w Nowym Jorku to marzenie każdego biegacza, w którym mogłem wziąć udział. Trasa była bardzo wymagająca z wieloma podbiegami, byłem jednak świetnie przygotowany. Całą trasę biegłem równo w tempie na wynik końcowy w granicach 3:30. Na 25-26 km był kolejny z mostów, jednak ten był bardzo trudny , większość biegaczy po prostu szła. Ja natomiast niesamowicie zmotywowany biegłem, choć tempo spadło do 5:25 min / km. Na tych dwóch km straciłem 50 sekund , jak się okazało na mecie zaważyło o końcowym wyniku. Kolejne kilometry, mimo utraty sił, biegłem w dalszym ciągu w granicach 5:00 min / km wiedząc, że muszę przyspieszyć, aby osiągnąć wymarzony wynik. Gdy już pozostały 4 km. do mety , wbiegając do Central Parku postanowiłem nie patrzeć na zegarek tylko biec ile sił jeszcze miałem.150 metrów przed metą córka podała mi flagę i tradycyjnie z trzepocząca na wietrze polską flagą minąłem linię mety. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem 3:30:23 h. W pierwszej chwili była ogromna złość, ale po kilku minutach odpoczynku zacząłem płakać ze szczęścia, zmęczenia i dotarło do mnie, że na tak trudnej trasie osiągnąłem niesamowity wynik.
Poza tymi trzema najważniejszymi biegami były starty w półmaratonach oraz biegach na 10 km. Poprawiłem swoje rekordy na 21 km oraz w maratonie. Niesamowitym przeżyciem był bieg 2 x na Śnieżkę. Łącznie 36 km jednak po ukończeniu byłem bardziej zmęczony niż po maratonie.
Plany na rok 2018 ?!
Czekają mnie 2 biegi na dystansie 42195 m : Boston ( kwiecień ), marzy mi się Sydney ( wrzesień ). A w czerwcu 3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc czyli 55 km !!! Mam zamiar bardzo solidnie i starannie przygotować się do tych startów. Do tego zapewne dojdą starty na dystansach 10 km oraz półmaratony. Ale główny bieg i najważniejszy to oczywiście Boston i zdobycie upragnionego majorsa!!! Czy mi się uda ? Czas pokaże.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim firmom, przyjaciołom, które wspierają mój projekt, trenerom Michałowi i Anecie Kaczmarek, bez których nie byłoby tak świetnych wyników oraz kochanej rodzinie, która jest ze mną i na którą mogę zawsze liczyć.