Każdy bieg jest inny, każdy maraton ma swoją historię. Ta historia nie jest najweselsza, ale ma szczęśliwy happy end i to jest najważniejsze.
Po raz pierwszy, aby pobiec w maratonie należącym do cyklu World Marathon Majors musiałem skorzystać z oferty biura podróży, który specjalizuje się w podróżach, których celem jest start w maratonie. Nie miałem szczęścia w losowaniu, ale nie ma tego złego… Po raz pierwszy byłem zakwaterowany w hotelu pełnym biegaczy z całej Europy, atmosfera była niesamowita, dreszczyk emocji poczułem jak tylko przekroczyłem próg hotelu i zobaczyłem tłumy ludzi pozytywnie zakręconych na punkcie biegania. Międzynarodowe rozmowy na temat treningów, odżywiania, biegowych planów itd. To było coś niesamowitego. Rano w dzień maratonu pod hotel zajeżdżały autokary zawożące biegaczy na start, tłumy wychodzące z hotelu i wsiadające do autokarów robiły niesamowite wrażenie.
Na starcie byłem już bardzo wcześnie, pogoda w niedzielny angielski poranek nie była najlepsza, ale na szczęście nie padał deszcz tak typowy dla tego miejsca. Spokojnie rozgrzewałem mięśnie, przygotowywałem się do biegu i miałem nadzieję, że będzie dobrze. Plany o nowym rekordzie odłożyłem na bok, ze względu na kontuzję , z którą się borykałem, ale nadal miałem nadzieję na dobry start.
I ruszyliśmy, po raz pierwszy wszyscy biegacze startowali o tej samej godzinie, ponieważ puszczono nas z trzech różnych ulic, które się zbiegły i potem już wszyscy biegliśmy tą samą trasą. Trasa prowadziła przez centrum Londynu, Big Ben, Tower Bridge, Greenwich, trasa prowadziła przez wszystkie znane miejsca w Londynie. Doping na całej trasie był niesamowity. Tradycyjnie biegłem w stroju w barwach narodowych, więc wszyscy moi rodacy dopingowali mnie na trasie, dodawało mi to skrzydeł. Do 25 kilometra wszystko było ok., kontuzja nie dała o sobie znać, ale niestety z każdym kilometrem brak treningu powodował, że opadałem z sił. Łydki bolały mnie strasznie, walczyłem z sobą długo, aby nie stanąć i nie przejść do marszu. Po 30 kilometrze skapitulowałem, stanąłem i nie miałem ani ochoty, ani siły biec dalej. Nie poddałem się jednak. Biegłem, stawałem, biegłem i tak na zmianę. Na trasie spotkałem znajomych i żonę z córkami, którzy dodawali mi otuchy i dopingowali. Było naprawdę ciężko. Dałem radę, raczej przeszedłem bądź przetruchtałem metę, ale medal zawisł na mojej szyi. Medal ciężko zdobyty, wywalczony ostatkiem sił, ale przez to bardzo cenny. Tak jak obiecałem walczyłem do końca całym sercem. Ukończyłem bieg wynikiem nie najgorszym bo 4:13:16 lecz dalekim od mojego rekordu. Teraz czas na zasłużony odpoczynek i regenerację. Potem zacznę przygotowania do największego maratonu na świecie w Nowym Jorku, gdzie biegnie ponad 55.000 biegaczy! Start 5.11.2017 z metą w słynnym Central Park.
Mój czwarty maraton z serii Six Stars przeszedł do historii.